piątek, 30 grudnia 2016

Pożegnanie roku.

Pożegnanie starego roku kojarzy się zazwyczaj z ascetyczną grafiką zimowego pejzażu doliny, z surowym kontrastem bieli i czerni. Tym razem, już nie po raz pierwszy, jest inaczej.
Pokrywy śniegu nie ma. Jest za to woda, której tak na bagnach ostatnio brakowało i pokrywa chmur, czasami jednolicie szarawa, innym zaś razem przebija przez nią słoneczny blask. Właściwie to jest bardziej późno jesiennie niż zimowo, ale za to nie można narzekać na banalność i monotonię nastroju. .










P.S. Śniegu brak, ale jak co roku o tej porze łosie weszły już w sosnowe lasy i wędrują przez Kapice.
http://iwaszko.fotopozytywy.pl/index.php?album=260

wtorek, 13 grudnia 2016

Podchodzenie

          Słowo podchodzenie brzmi ot tak zwyczajnie, jeśli jednak dotyczy ono łosi, nabiera innego znaczenia.
        Kilka godzin włóczenia się po bagiennych łąkach, poprzecinanych mozaiką brzeziny, zawsze jest jak wejście w ciszę, w której z każdym wdechem  zasysa się z przestrzeni jakąś dziwną moc i uspokojenie. To dlatego warto tutaj wędrować. Zwierzaków jednak długo nie mogłem spotkać, chociaż pilnie ich wypatrywałem. Pochmurny dzień zmierzał do swojego końca. Moje nieme i czujne zapatrzenie w dal przyniosło dobry skutek, pozwoliło mi nie przegapić ciemnej, odległej plamy pośród brzeziny okalającej łąkę. Zanim zdążyłem przyłożyć do oka lornetkę ciemna sylwetka jakby rozpłynęła się w brzezinie. Postanowiłem zmienić kierunek mojego marszu odbijając w lewo na skos, tak, aby po przejściu kolejnego brzozowego lasku znaleźć się bliżej miejsca, w które mógł zawędrować domniemany łoś. Po wyjściu na otwartą przestrzeń, dość daleko ode mnie zobaczyłem dwa łosie. Jeden stał na tle ściany lasu, drugi w jego głębi.


           Nie widziały mnie. Szły spokojne w kierunku, w którym i ja zmierzałem. Pozostało mi tylko znowu odbić ciut na lewo i iść uważnie tak, aby nie hałasować nadmiernie. Liczyłem na to, że za kolejnym laskiem nasze drogi zejdą się. Napięcie rosło, serce biło szybciej, wzrok wyostrzał się, uszy wyczulały na najmniejszy szmer. Trudno w słowach opisać emocje i stan skupionego oczekiwania, spokoju który zakrywa wewnętrzne rozedrganie.  Chyba jednak pozostało we mnie coś z pierwotnego łowcy.
      W końcu bingo! Jest ! Na tle kolejnego pasa brzeziny zobaczyłem całkiem blisko klępę z tegorocznym łoszakiem. Aparat fotograficzny był już przygotowany. Łosie szły spokojnie swoją drogą. Nie zauważyły mnie. Za to mnie chyba usłyszały, bo przez chwilę zaprzestały konsumpcji połączonej z wędrówką i zaczęły wpatrywać się w krzaki i brzózki, które kryły moją obecność. Zbytnio się jednak nie przejęły, zanim nieśpiesznie przeszły dalej poskubały jeszcze trochę wierzbowych krzaków.
    






Bezkrwawe łowy zakończyły się, bicie serca powracało do normalnego rytmu.

czwartek, 8 grudnia 2016

Pochwały późnej jesieni kolejna odsłona.

Mówiąc o polskiej jesieni opowiada się zazwyczaj o poczerwieniałych lub intensywnie pożółkłych liściach, bukowych lasach i górskich wędrówkach. To już właściwie prawie banał. Narzeka się przy tym na listopad i początki grudnia, na szarość i szarugi. Tak się przywykło uważać.
W naturze jest jednak inaczej.  Niskie światło, mniej lub bardziej dramatyczne w wyrazie chmury i ciepłe nasycenie barw bywają późną jesienią szczególnie nastrojowe i urokliwe. A wszytko to zatopione w ciszy i osadzone w rozległej nadbiebrzańskiej przestrzeni. Mówcie i myślcie co chcecie, ale po raz kolejny uparcie powtarzam, że narzekania na późną jesień są zupełnie nieuzasadnione.











poniedziałek, 28 listopada 2016

Zapadanie w księżycową noc.

Przejście dnia w noc to nie zawsze to samo, co zapadanie w mrok. Dzieje tak wtedy, kiedy słońce zachodzi, w tym samym czasie, w którym księżyc wschodzi.  Dzięki tej zbieżności słoneczna tarcza, na pożegnanie dnia, przydaje księżycowi intensywnej żółtawej barwy. Jeśli do tego księżyc jest w pełni, a niebo wokół niego jest wolne od zachmurzenia, blask dnia przemienia się w magię księżycowego światła. Aby dostrzec tę przemianę trzeba tylko dać się ufnie zaczarować nadchodzącej nocy.








sobota, 19 listopada 2016

Sarna i łosie w barwach poranka, czyli rozważania o tym, że nigdy nic nie wygląda tak samo.

Poranek nie zapowiadał się nadzwyczajnie. Niebo było częściowo zachmurzone. O świcie było szaro -buro. Wschód słońca przyniósł jednak niespodziankę. Bezpośredni nad linią horyzontu chmury rozrzedziły się. Przebiło się czerwone, rozproszone światło. Początkowo intensywna czerwień mieszała się z ciepłymi żółciami i kolorem turzycowiska, łagodniała. Napotkane sarny, a następnie łosie świetnie wpasowały się w czerwonawe tło.





Słońce pięło się coraz wyżej, a do tego warstwa chmur zagęszczała się. Czerwienie tła zanikły, zaczęło nawet leciuteńko mżyć. Obserwowane przez ten czas łosie zdecydowały się odejść. Nieśpiesznie przemierzały kępiastą, poprzerastaną wierzbą i brzozowymi odrostami łąkę.





W końcu weszły w wierzbowe krzaki i zniknęły mi z oczu.


Jak widać, w trakcie jednej obserwacji światło o poranku potrafi w ciągu niewielu minut radykalnie zmienić scenerię. Niby to samo miejsce i ten sam czas, a jednak zupełnie odmienne. Prawda, że to czary Matki Natury ?

poniedziałek, 14 listopada 2016

Kaprysy listopadowej aury.

Listopad to jeszcze nie zima, ale też prawie już nie jesień. To pora przemiany jesieni w zimę. Jest nadzwyczaj zmienna. Tak jest i tego roku. W czasie zaledwie dwóch tygodni padał intensywny deszcz,  zawitał do Kapic pierwszy śnieg, powietrze bywało i przejrzyste, ale i zamglone. Niebo bywało wolne od chmur lub zasnute nimi, czasami całkowicie.  Światło też zmieniało się od miękkiego i łagodnego do ostrego i jaskrawego. Barwy zmieniały się, w zależności od kaprysów aury od prawie szarych i wyblakłych do ciepłych i wysyconych.
Myślę, że kojarzenie  listopada z monotonią i szarością to błąd. Nadszedł wprawdzie czas odwilży, ale i on może w każdej chwili zamienić się w poranny szron, otulony oparami mgły, albo inne nieprzewidywalne cuda. Kochajmy listopad, wbrew utartym poglądom, bywa bowiem niebanalnie piękny