Przejście dnia w noc to nie zawsze to samo, co zapadanie w mrok. Dzieje tak wtedy, kiedy słońce zachodzi, w tym samym czasie, w którym księżyc wschodzi. Dzięki tej zbieżności słoneczna tarcza, na pożegnanie dnia, przydaje księżycowi intensywnej żółtawej barwy. Jeśli do tego księżyc jest w pełni, a niebo wokół niego jest wolne od zachmurzenia, blask dnia przemienia się w magię księżycowego światła. Aby dostrzec tę przemianę trzeba tylko dać się ufnie zaczarować nadchodzącej nocy.
poniedziałek, 28 listopada 2016
sobota, 19 listopada 2016
Sarna i łosie w barwach poranka, czyli rozważania o tym, że nigdy nic nie wygląda tak samo.
Poranek nie zapowiadał się nadzwyczajnie. Niebo było częściowo zachmurzone. O świcie było szaro -buro. Wschód słońca przyniósł jednak niespodziankę. Bezpośredni nad linią horyzontu chmury rozrzedziły się. Przebiło się czerwone, rozproszone światło. Początkowo intensywna czerwień mieszała się z ciepłymi żółciami i kolorem turzycowiska, łagodniała. Napotkane sarny, a następnie łosie świetnie wpasowały się w czerwonawe tło.
Słońce pięło się coraz wyżej, a do tego warstwa chmur zagęszczała się. Czerwienie tła zanikły, zaczęło nawet leciuteńko mżyć. Obserwowane przez ten czas łosie zdecydowały się odejść. Nieśpiesznie przemierzały kępiastą, poprzerastaną wierzbą i brzozowymi odrostami łąkę.
W końcu weszły w wierzbowe krzaki i zniknęły mi z oczu.
Jak widać, w trakcie jednej obserwacji światło o poranku potrafi w ciągu niewielu minut radykalnie zmienić scenerię. Niby to samo miejsce i ten sam czas, a jednak zupełnie odmienne. Prawda, że to czary Matki Natury ?
Słońce pięło się coraz wyżej, a do tego warstwa chmur zagęszczała się. Czerwienie tła zanikły, zaczęło nawet leciuteńko mżyć. Obserwowane przez ten czas łosie zdecydowały się odejść. Nieśpiesznie przemierzały kępiastą, poprzerastaną wierzbą i brzozowymi odrostami łąkę.
W końcu weszły w wierzbowe krzaki i zniknęły mi z oczu.
Jak widać, w trakcie jednej obserwacji światło o poranku potrafi w ciągu niewielu minut radykalnie zmienić scenerię. Niby to samo miejsce i ten sam czas, a jednak zupełnie odmienne. Prawda, że to czary Matki Natury ?
poniedziałek, 14 listopada 2016
Kaprysy listopadowej aury.
Listopad to jeszcze nie zima, ale też prawie już nie jesień. To pora przemiany jesieni w zimę. Jest nadzwyczaj zmienna. Tak jest i tego roku. W czasie zaledwie dwóch tygodni padał intensywny deszcz, zawitał do Kapic pierwszy śnieg, powietrze bywało i przejrzyste, ale i zamglone. Niebo bywało wolne od chmur lub zasnute nimi, czasami całkowicie. Światło też zmieniało się od miękkiego i łagodnego do ostrego i jaskrawego. Barwy zmieniały się, w zależności od kaprysów aury od prawie szarych i wyblakłych do ciepłych i wysyconych.
Myślę, że kojarzenie listopada z monotonią i szarością to błąd. Nadszedł wprawdzie czas odwilży, ale i on może w każdej chwili zamienić się w poranny szron, otulony oparami mgły, albo inne nieprzewidywalne cuda. Kochajmy listopad, wbrew utartym poglądom, bywa bowiem niebanalnie piękny
Myślę, że kojarzenie listopada z monotonią i szarością to błąd. Nadszedł wprawdzie czas odwilży, ale i on może w każdej chwili zamienić się w poranny szron, otulony oparami mgły, albo inne nieprzewidywalne cuda. Kochajmy listopad, wbrew utartym poglądom, bywa bowiem niebanalnie piękny
niedziela, 6 listopada 2016
Łosie i pierwszy tego roku śnieg z deszczem.
Czasem myślę o tym, że wszystko już było i powraca wraz z obrotem koła czasu, którego oś, tak naprawdę, jest nieruchoma i niezmienna, a my sami tylko
ślizgamy się po powierzchni, zatracając się w kręgu zdarzeń zupełnie
nieważnych dla istoty i tajemnicy trwania. Najczęściej ta myśl powraca do mnie jesienią, w melancholijne, deszczowe i przymglone poranki. Mam wtedy wrażenie, że koło czasu kręci się wraz z porami roku niezmiennie, a mnie co roku jest coraz to mniej... i mniej..i mniej .
Subskrybuj:
Posty (Atom)