Biebrza wiosną staje się nieoczywista i nieokreślona. Widać to dobrze z jej wysokiego brzegu w zamglone poranki.
Kręta linia rzeki zaczyna się wyłaniać z mgielnych oparów. Rozlewiska nie są już prawie jednolitą taflą wody, ustępują odsłaniając rozległe płaszczyzny wciąż jeszcze podtopionych łąk, poprzerastanych wierzbowymi zaroślami.
Wypełnione wodą koleiny śródłącznych dróg odcinają się miękką i falistą linią od szarej zieleni traw i turzyc. Prowadzą wzrok wgłąb nadrzecznego pejzażu.
W ostrym blasku słonecznym te drogi aż lśnią jaskrawością, odcinając się kontrastowo od płaszczyzny łąk.
Wszystko to razem miesza się ze sobą w przesyconej drobinami wilgotnego powietrza przestrzeni, płynnie, bez ostro zarysowanych konturów, przechodząc jedno w drugie łagodnie i cicho, łagodnie i cicho, łagodnie i cicho - cichuteńko, aż w końcu miewam wrażenie roztapiania się w tej doskonałej harmonii nadrzecznego pejzażu.