Listopad to jeszcze nie zima, ale też prawie już nie jesień. To pora przemiany jesieni w zimę. Jest nadzwyczaj zmienna. Tak jest i tego roku. W czasie zaledwie dwóch tygodni padał intensywny deszcz, zawitał do Kapic pierwszy śnieg, powietrze bywało i przejrzyste, ale i zamglone. Niebo bywało wolne od chmur lub zasnute nimi, czasami całkowicie. Światło też zmieniało się od miękkiego i łagodnego do ostrego i jaskrawego. Barwy zmieniały się, w zależności od kaprysów aury od prawie szarych i wyblakłych do ciepłych i wysyconych.
Myślę, że kojarzenie listopada z monotonią i szarością to błąd. Nadszedł wprawdzie czas odwilży, ale i on może w każdej chwili zamienić się w poranny szron, otulony oparami mgły, albo inne nieprzewidywalne cuda. Kochajmy listopad, wbrew utartym poglądom, bywa bowiem niebanalnie piękny
Bardzo piękne te zdjęcia,wspaniałe widoki.Czyżby w te okolice zawitała odrobina zimy,u nas w Borach tucholskich tylko mróz i jesień dalej trwa.
OdpowiedzUsuńTak, padał śnieg. Teraz pada znowu. To rzeczywiście była odrobina zimy w listopadzie.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, co do listopada, ale tylko w wydaniu podlaskim!
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest, bo światło potrzebuje rozległej przestrzeni, a fotografia pierwszych planów. Te rustykalne pasują do listopada.
OdpowiedzUsuńI znowu ostatnie - najpiękniejsze!
OdpowiedzUsuńCzasami koniec wieczoru na łąkach wieńczy dzieło
Usuń