W południowym słońcu, na łąkach, drzemią łosie, sarny. Łąka pełna jest odgniecionych ciężarem zwierząt legowisk. Sarny nie są widoczne z daleka, zakrywa je bowiem wybujała roślinność, w ostatniej chwili podnoszą się i zrywają do ucieczki. Byka łosia można zauważyć wcześniej, czasem już z daleka widać wystające ponad poziom łąki, okryte jeszcze scypułem poroże. Taki zaspany i przytłumiony skwarem dnia łoś daje do siebie podejść nawet całkiem blisko. Dopiero, kiedy usłyszy plusk kroków stawianych w podmokłym podłożu, podnosi leniwie głowę, węszy i wypatruje źródła dźwięku. Podnosi się i oddala dopiero po chwili, bez gwałtowności i paniki jelenia.
Żurawie nie pozwalają zbliżyć się do siebie nadmiernie, ale ich osadzone na wysokich i smukłych szyjach głowy wystają nad turzycowisko wyraźnie.
Wysoki do tej pory poziom wody utrudniał dostęp do tych bagiennych ostoi, otwartych i dostępnych tylko pieszo, w mozolnym i wytrwałym trudzie, krok po kroku. Wkrótce jednak woda opadnie na tyle, że bagienne łąki staną się przejezdne dla traktorów i zaczną się sianokosy. Kwiatowe dywany zostaną ścięte przez kosiarki rotacyjne, nisko przycięte łąki przestaną być schronieniem dla drzemiących na nich w samo południe łosi. Zwierzęta skryją się gdzieś w pobliżu przed okiem wędrowca, na tyle, że ściana gęstej lipcowej zieleni zasłoni je skutecznie. Ponowna wyprawa na te same, ale już skoszone łąki, będzie już zupełnie inną w charakterze i nastroju podróżą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz