wtorek, 23 czerwca 2015

Kaprysy czerwcowej aury.

           Poranek zaczął się od deszczu i szarego, nijakiego nieba. To nie była nawet burza, tylko szaruga. Przed południem przestało padać, chmury rozrzedziły się. Niebo nawet trochę pojaśniało. Bliskość brzezin kusiła, uwodziła, zapraszała do wędrówki. Stara i zapomniana tryba leśna zarosła gęsto paprociami,
a gdzieniegdzie nawet trzciną lub wierzbowym zakrzaczeniem. W tych warunkach trudno było iść na tyle cicho, aby wtopić się w ciszę lasu.



    Po kilku bezdeszczowych godzinach przyszła burza, z ulewą i grzmotami. Dobrze, że blisko była śródleśny grąd. Stary i potężny dąb zaoferował mi osłonę przed gradem. Potem niebo troszkę pobłękitniało, ale deszcz pokapywał jeszcze kilkakrotnie. Krople wody osiadały na liściach drzew i na paprociach. Wydawało się, że o zdjęciach tego dnia mogę zapomnieć.
     Późne popołudnie przemieniało się w wieczór. Światło łagodniało i wytracało jaskrawą srebrzytość dnia. Droga powrotna prowadziła prosto ku słońcu. Wszechobecna wilgoć, tak uciążliwa w ciągu dnia, teraz stała się dla mnie podarunkiem. Zaczęła tworzyć się mgła, rozświetlana słonecznym blaskiem.








Jest takie przysłowie: "nie chwal dnia przed zachodem słońca".
Dzisiaj zrozumiałem, że powinno się raczej mówić: nie gań dnia zanim przeminie.

2 komentarze:

  1. Fajny ten mglisty żuraw. Na Warmii jakoś się pochowały, ale też specjalnie ich nie szukałem, gdyż ostatnie dni spędzałem raczej w lesie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny pastelowy żuraw i bardzo ładne ciepłe światło na ostatnim zdjęciu. Życzę jak najwięcej takich ciekawych wypraw. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń