sobota, 25 marca 2017

Impresje z wiosennej włóczęgi śródłącznej.

Przyszedł czas na brodzenie, w woderach, po śródłącznych rozlewiskach. Trzeba było iść krok za krokiem, nieśpiesznie, ostrożnie i tak cicho, jak tylko jest to możliwe w tych warunkach. Nadrzeczne trzciny i woda  lśniły blaskiem, kiedy patrzyło się prosto w późno popołudniowe słońce.



Światło stawało się ciepłe, przechodziło przemianę od jaskrawości, ku żółciom i złocistościom. Wody na łąkach było jeszcze na tyle, że gdzieniegdzie mogły po niej pływać łabędzie.



Słońce zniżało się nieuchronnie ku linii horyzontu. Zostało mało czasu na bezpieczny powrót, zanim nadszedł zmrok. Warto było jednak podjąć ryzyko, aby dotrzeć i zatrzymać się w miejscu, z którego można było zapatrzyć się w wyzłoconą nadrzeczną przestrzeń.



Powrót do samochodu wiódł drogą biegnącą prosto ku zachodzącemu słońcu. Te same, ponownie napotkane łabędzie, na tle barwy starego złota, wypiękniały. Widać natura działa jak najdoskonalszy jubiler, bo przecież nawet najznamienitsze klejnoty bez odpowiedniej oprawy nie zachwycają.





Z zalanych nadrzecznych łąk i trzcinowych zakamarków zdążyłem wyjść na czas. Słońce zaszło już definitywnie. Niebo było jeszcze zaczerwienione, jednak robiło się już szarawo. Od auta dzieliła mnie już tylko wąska zakrzaczona wierzbą grobla. Na niej czekała na mnie  kolejna tego wieczoru atrakcja, świeżuteńkie łosie tropy, których nie było tutaj półtorej godziny wcześniej. Po chwili łoś wyszedł na sam środek zarośniętej grobli, kilkanaście metrów ode mnie. Był tym niespodziewanym spotkaniem zaskoczony, toteż zatrzymał się na chwilę, aby przyjrzeć się intruzowi, który przeszkodził mu w posiłku, po czym bez paniki poszedł  sobie przyległą do grobli łąką w kierunku rzeki. Tam zajął się dalszą konsumpcją.





Do samochodu dotarłem już prawie o zmroku. Dzień zakończył się, ale pozostał po nim obraz zapisany na zdjęciach - ślad, który ożywia na powrót miniony już zachwyt i wzruszenie.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz