Myśliwski opisywał miejsce, w którym: każdy każdego znał, ziemia łączyła we wspólnym losie wszystkich mieszkańców wioski, przywiązywała do siebie poprzez znój, trud, pot, pracę wykonywaną niejednokrotnie wspólnie przez kilka rodzin, na jednym polu, jednej łące. Z tej ziemi wyrosła tradycja, zwyczaje, marzenia, lęki, radości wspólne i zrozumiałe dla wszystkich. Ziemia była darem i podstawą, bo to przecież z niej wyrastały nie tylko ziemniaki, zboże i trawy, ale też i tożsamość, poczucie więzi, duma i godność gospodarska. Stosunek do ziemi, tradycji z niej wyrosłej decydował nie tylko o indywidualnym losie, ale przede wszystkim o tym, kim się człowiek stawał i jak się definiował. Ziemia uprawiana w trudzie, wymagająca i obdarowująca plonem przywiązywała bowiem człowieka do siebie na tyle mocno, że stawała się dla niego oczywistym miejscem na życie, śmierć i grób.
W mieście takie enklawy silnej i jednorodnej tradycji, opartej na związku z ziemią i pracą też były. Tak było w tradycyjnych górniczych osiedlach. Tam ludzi łączył etos pracy na kopalni, gołębie, ogródki działkowe, wspólne tradycje i zwyczaje rodzinne oraz sąsiedzkie. Ja jednak urodziłem się, a następnie wychowywałem w blokowisku. Moim środowiskiem była nie ziemia, ale klatka schodowa, chodnik, ulica. Sąsiedzi nie byli właściwie sąsiadami. Nie łączyło ich nic, bo co wspólnego ze sobą miała księgowa, elektryk, inżynier, ekspedientka czy gospodyni domowa. Jaki miałby być ich wspólny etos oparty na tradycji, skoro każdy robił co innego. Po pracy każdy przemykał szybko korytarzem i zamykał się w swojej komórce blokowiska. Tak samo było i w każdej innej klatce schodowej, bo dlaczego miałoby być inaczej. Na szczęście, w domu była ogromna biblioteka, pełna dobrej, klasycznej literatury. To dlatego budowałem swój własny i odrębny świat czytając książki, coraz to bardziej oddalając od nijakiego kulturowo blokowiska.
Nie wrosłem też w miejski pejzaż, w wyasfaltowane ulice i chodniki, w ciasną przestrzeń pomiędzy betonowymi ścianami budynków, bez odległej linii horyzontu i rozgwieżdżonej kopuły nieba nad głową.
Tak dorosłem do bezdomności. Dom to przecież coś więcej niż betonowa komórka w blokowisku, to też i otoczenie kulturowe, które ma swoją tożsamość. Daremnie by szukać tradycji i tożsamości w blokowisku. W galeriach handlowych lub biurowcach zbudowanych z aluminium i szkła też nie ma miejsca na małą ojczyznę.
Wybór dokonał się w końcu sam. Ciszy, przestrzeni, oddechu, bycia pomiędzy niebem a ziemią uczyłem się dopiero na Podlasiu. Po wielu latach wędrówek nadbiebrzańskich dotarło do mnie, że na tej ziemi postawię dom, a kiedy już go postawiłem i zacząłem wrastać w wioskę, łąki i brzeziny, zrozumiałem, że moim przeznaczeniem jest dożyć tutaj swoich dni . Mały i cichy, cmentarzyk otwarty na łąki, to mój cmentarz, czeka na mnie. Tutaj ma być mój grób - a "grób to przecież też dom, tylko tyle, że na tamtym świecie" ( cytat z "Kamień na kamieniu"). I tak przestałem być bezdomnym. Prawdziwie Twoja ziemia jest dobra i do życia i do umierania. Jest bowiem tak, że tylko ziemia,w której gotów jesteś spocząć, może dać Ci pełnię życia.
Dobre zdjęcia, a szczególnie to ostatnie. Szkoda, że na bociany przyjdzie nam czekać jeszcze długie pół roku.
OdpowiedzUsuń